piątek, 17 kwietnia 2015

#7 - "Czujesz czasem, jakbyś nie był wewnątrz tą samą osobą, którą jesteś na zewnątrz?"

          Witajcie! Dzisiaj przychodzę do Was z książką, którą dorwałam na genialnej promocji! A jest nią "Niezbędnik obserwatorów gwiazd" napisaną przez Matthew Quick'a. Autor ma na koncie już jeden bestseller jakim jest "Poradnik pozytywnego myślenia" którego, przyznam się szczerze, nie przeczytałam. Ale nie o tym dzisiaj.
          Jesteśmy w Bellmont, gdzie przemoc, narkomania, czarne gangi i irlandzka mafia są codziennością, właśnie tam mieszka Finley McManus, potocznie nazywany przez szkolnych kolegów, Białym Królikiem. Dlaczego właśnie tak? A: jest cichy jak królik, B: jest trochę podobny do Eminema, który był nazywany B-Rabbit w filmie "8 mila", C: jest jednym z niewielu "białych" w szkole. Chłopak od czasu śmierci jego matki za dużo nie mówi, jedynie wtedy gdy już musi.
           Tam gdzie chłopak tam też musi być dziewczyna, Erin. Była jego pierwszą koleżanką, aż w końcu z biegiem czasu stała się dziewczyną, szkoda, że tylko do czasu przerwy w sezonie koszykarskim, gdzie i on, i ona muszą się skupić na swojej pasji jaką jest koszykówka.
            W całym chaosie Bellmont para wiedzie spokojne życie, a wieczorami zaszywają się na dachu Finleya i oglądają, w ciszy, gwiazdy. Pewnego dnia trener chłopaka prosi o nietypową przysługę, aby ten zaprzyjaźnił się i sprowadził ku normalności rozchwytywanego, młodego koszykarza, Russella Allena, który przy pierwszym spotkaniu przedstawia się jako Numer 21. Chłopak uważa się za obcego, który ma do spełnienia misję na Ziemi, a po jej wypełnieniu jego rodzice po niego przylecą. Russel przyjmuje szkolne imię Russ Washington. Chłopak w końcu dołącza do drużyny Królika, a on sam czuje się odrzucony i wykorzystany. Russ pogrążony w żałobie po rodzicach otwiera się przed Finleyem i stają się prawdziwymi przyjaciółmi.
          Co zrobi chłopak gdy jego dziewczyna/była zostanie potrącona i nie będzie chciała go widzieć? Książka naprawdę przypadła mi do gustu, a czytałam ją praktycznie jej nie odkładając. Chwyta za serce, a przyjaźń, która jest w niej najważniejsza doprowadza do łez. Z ręką na sercu, polecam ją każdemu!

- Właśnie dostałem bilet do Hogwartu.
- Co?
- Być może pojadę pociągiem w magiczne miejsce, które jest dużo lepsze niż to. Nie mów mugolom, okej? Ale chcę żebyś wiedział, że dam sobie radę.

poniedziałek, 16 marca 2015

#6 - "Dlaczego tu przyszło mi żyć? Znałam odpowiedź. To nie był wybór, tylko konieczność. Nie miałam dokąd pójść, a oni nie mogli odwrócić się do mnie plecami. Byli moją jedyną rodziną, za co jednak nie mogłam być wdzięczna losowi."

          Jakiś czas mnie tu nie było, a u mnie powiem Wam, że nowości! Dzisiaj przychodzę niestety ze starociem. A mam na myśli pierwszą część serii Oddechy "Powód by oddychać", Rebecci Donovan. Szczerze? Wzięłam tę książkę tylko i wyłącznie po przeczytaniu tytułu. Złapał mnie za serce jak mało który. Nie rozczarowałam się!
          Weslyn. Każdy ma tu swoje ściśle określone miejsce. Każdy, prócz Emmy. Dziewczynę poznajemy jako wyobcowaną uczennice, która nie chce zwracać na siebie uwagi. Tak naprawdę nie wiemy o co jej może chodzić, gdy książka się rozpoczyna. Akcja toczy się, poznajemy jej najlepszą przyjaciółkę Sarę, która tylko ma dostęp do Emmy. W pewnym momencie pojawiło się wielkie bum! I od razu oczy mi się rozszerzyły, nigdy nie przeczytałam książki o przemocy w rodzinie i prawdę mówiąc doznałam szoku. Dziewczyna chowa siniaki pod ubraniami, a ból za uśmiechem. Przyjaciółce nigdy dokładnie nie mówi prawdy, jedynie okrojoną wersję wydarzeń.
         Emma mimo wszystko stara się żyć normalnie i ukrywa swoje życie, aby nikt
nie patrzył na nią z litością albo zabrał jej kuzynostwo, które bardzo kocha i pragnie żeby dzieci były szczęśliwe. To naprawdę wspaniałomyślne z jej strony, że płaci za to tak ogromną cenę. Dziewczyna spędza w domu jak najmniej czasu może, co też jest trudne, gdy ma ściśle określoną "godzinę policyjną", a jej przekroczenie nie wiadomo jakby się mogło skończyć. Uczy się najlepiej jak może, aby po skończeniu szkoły jak najszybciej wyjechać z miasta, z dala od koszmarnego domu jej wujostwa.
          Wszystko się zmienia gdy pojawia się młody, piękny i inteligentny Evan. Co ją rozjusza? To, że jako jedyny nie pozostaje na nią obojętny, a wręcz arogancko próbuje jak najbardziej się do niej zbliżyć. Nie wzrusza go ciągłe odpychanie przez dziewczynę.
           Z każdym zdaniem przepełnionym bólem miałam ochotę odłożyć tę książkę i już do niej nie wracać. Autorka bardzo wzruszająco, dotkliwie przedstawiła ból głównej bohaterki, a bólu tego nie było mało. Jedno zdanie utkwiło mi w głowie wypowiedziane przez ciotkę dziewczyny "Nawet nie oddychaj, dopóki ci nie pozwolę", sama bałam się wziąć oddech.
           Moim zdaniem, książka idealnie przedstawiła ból, niechęć powrotu do swojego domu i bezsilność jaka się pojawia, gdy wiesz, że nienawidzą cię tam, a wiesz, że musisz tam być. Jak chce się płakać, gdy wiesz, że nie możesz się zwrócić do nikogo o pomoc. Całe szczęście Emma ma Sarę i Evana, z którym dziewczynę połączyła silna więź, mimo wielu niedomówień.

środa, 4 marca 2015

#5 - "Nie da się żyć czymś, co minęło, pozostają jedynie wspomnienia, a te przecież zawsze są martwe. To tylko wyblakłe pamiątki po tym, co było...jak stare fotografie."

           Tamtatata! (to miały być fanfary - zabawna Luckily) Powiem Wam, że w ostatnim czasie pochłaniam książki w zastraszającym tempie i szczerze jestem bardzo z tego zadowolona. Kolejnym znaleziskiem bonamort jest książka Kevina Brooks'a pt. "Candy". Prawdę mówiąc książka jest napisana z perspektywy chłopaka co nie jest jak dla mnie korzystne w książkach, ale w tej się to sprawdziło i mówię to z ręką na sercu, jest także naprawdę dużo opisówek, a bądź co bądź kto lubi zgłębiać się w monologowe myśli, jeśli tak mogę to nazwać? No, ja za tym nie przeszkadzam, bo opowieść ciągnie się i ciągnie, a końca nie widać. Ja koniec zobaczyłam i szczerze jestem rozczarowana. Dużo rzeczy mnie nie zaskakuje w książkach i tutaj także wyrobiłam sobie pewne zakończenie, ale takiego nie przewidziałam.

          Może zacznę od tego, że autor nie zwraca uwagi na ostre i bezwzględne słowa, nazywa rzeczy po imieniu, nieważne jakby się one nazywały i jak dla mnie TO w tej książce było najlepsze.
          Życie Joe zmienia się gdy poznaje na pozór zwykłą dziewczynę - Candy. To jest w tym ciekawe, że już na początku opowieści mówi, że nie pamięta jak jego życie wyglądało przed ich pierwszym spotkaniem, że potrafi przypomnieć sobie ostatnie pół godziny przed. Po spotkaniu chłopak trafia w niebezpieczny świat przemocy i ciągłego strachu.
           Powiem szczerze, że przeczytałam naprawdę kilka książek związanych z tematem narkotyków, nigdy nie trafiłam na opowieść przedstawiono przez osobę trzecią, a nie indywidualnie w to zamieszaną. Osoba uzależniona jest tu na dalszym planie, choć wcale nie mówię, że nie jest ważna, bo odegrała naprawdę ogromną rolę w tej książce, ale to mi się spodobało, że perspektywa nałogu jest pokazana ze strony osoby, która ryzykuje życie swoje i rodziny, aby pomóc choremu, jego myśli, uczucia i obawy. A rzucenie nałogu jest pokazane, tak, jak ono wygląda, a nie tak jak się je czuje.
           Oczywiście jest w książce wątek miłosny, ale jest on na dalszym planie, głównym problemem jest tu w sumie temat tabu jakim są narkotyki i prostytucja. Książka przekazuje jak wiele można stracić w chwili pierwszej rozmowy z nieznajomym i ile może kosztować niezobowiązująca rozmowa z nieznajomą. To nie ma znaczenia ile lat ma czytelnik, moim zdaniem książka idealna jest dla każdego, jak i dla dorosłych, jak i dla młodych, jak dla kobiet i dla mężczyzn. Książka jest napisana naprawdę w sposób przystępny dla każdej osoby, która weźmie ją w ręce, zachwyca i porusza, zmusza do zastanowienia się nad swoim życiem, o tym ile jest ono warte i dla kogo żyjemy i w jaki sposób.
            W książce nie brakuje przemocy, uczuć, zagadki i niebezpieczeństwa, rodzinnej troski i młodzieńczej miłości. Częste zwroty akcji pokazują jak można się zatracić w świecie, który nas otacza, a naprawdę nie mamy o nim zielonego pojęcia, bo 90% z niego nas nie dotyczy. Lektura daje do myślenia, jednak nadal pozostaję przy tym, że mnie rozczarowała, może po prostu miałam wygórowane oczekiwania co do niej. Gdybym miała wystawiać ocenę, daje 6/10, mocna szóstka.

Pamiętajcie, że dzięki Wam tu jestem, dlatego nie zapominajcie o zostawieniu po sobie jakiegokolwiek śladu :) Z góry Was przepraszam za zaległości w Waszych blogach, ale nigdy nie byłam tak zabiegana, lo jednak wymaga, możecie mi wierzyć, że pamiętam o Was i wracam na Wasze blogi jak tylko mam wolną chwilę!

wtorek, 24 lutego 2015

#4 - "Może nic mi się nie śniło dlatego, że choć raz w życiu moje życie przypominało piękny sen."

           Szczerze? Zastanawiałam się od czego zacząć. Doszłam do wniosku, że na pierwszy plan rzucę świeżą, urodzinową bułeczkę. Otóż, mówię o książce Rachel Van Dyken "Utrata", która rozpoczyna serię Zatraconych. Ostatnie zdanie opisu na tyle okładki pozostawiło znak zapytania w mojej głowie ("Jak to jest, gdy szansa na ratunek nieodwołalnie łączy się z utratą?"). Szczerze powiedziawszy usiadłam do niej o 12;00, a o godzinie 18;00 siedziałam zapłakana odkładając lekturę.
         Na jej początku poznajemy Kiersten w totalnym punkcie zwrotnym jej życia, gdy pojawia się na Uniwersytecie Waszyngtońskim, chcąc rozpocząć wszystko od początku. Dziewczyna pochodzi z zapadłej dziury, małej mieściny, gdzie liczba turystów w sezonie przewyższa liczbę mieszkańców, a jedynki uczniów są zapisywane w gazetach. Kiersten zmaga się z ciągłymi koszmarami odkrywając, że jej współlokatorka, nie ma jej za dziwadło, a sama jest specyficzna - fascynuje się tatuażami na sześciopakach "ciach". Dziewczyny zupełnie się różnią, doświadczona Lisa i cicha nic nie wiedząca Kiersten rozpoczynają nowe życie na uniwerku, zostawiając przeszłość za sobą.
           Jak to w każdej książce, którą czytam pojawia się punkt zwrotny w życiu bohaterki i tak jest również tutaj, gdy na jej drodze staje przystojny Weston Michelson (syn milionera, bożyszcz studentek), na którego wpada i nieświadomie liczy jego mięsnie ośmiopaku. O ironio, dziewczyna ma ochotę zapaść się pod ziemię, ale starszy kolega z uniwerku nie pozostaje obojętny na ten akt poniżenia i jeszcze bardziej zawstydza dziewczynę. Chłopak stara się zbliżyć do Kiersten jak tylko może, wiedząc równocześnie, że nie może posunąć się za daleko. W obawie żeby na koniec nie zostać samemu, gdy wszystko się skomplikuje i zawali, co dziwne(śmiech) nie udaje mu się ochronić przed nieuniknionym.
          Książka nie opowiada o standardowym love story, jak w każdej innej. Mówi o poświęceniu, żalu, współczuciu, wsparciu i ogromnej miłości, nie tyle kobiety do mężczyzny, co do najbliższych. Pokazuję jak ważne i wartościowe są więzy rodzinne i przyjacielskie. Ile trzeba przeżyć i wycierpieć by dosięgnąć nieba i docenić to co się ma. Gdy jest się pogodzonym ze swoim losem, ale pewne wydarzenia sprawiają, że chce się żyć mimo wszystko, a bezsilność jaka dopada jest nieuchronna i bolesna. Może to śmieszne, ale książka jest naprawdę o wielkim cudzie i pokazuje jakim darem jest życie, które się dostaje.
           Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to mój ulubieniec miesiąca, jakkolwiek by to nie brzmiało. Jak tylko przeczytałam, a łzy rozmazywały mi obraz wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość do przyjaciółki "dziękuję za tak wspaniałą książkę". Szczerze powiedziawszy, jak mam zaczęte trzy serie, do których nie mogę się dobrać, bo niestety książki są drogie jak na książki, to wiem, że na drugą część "Utraty" rzucę się od razu.

wtorek, 17 lutego 2015

#3 - "Kurczę. Miło wiedzieć, jak łatwo człowieka zastąpić."

         Cześć! Pół godziny temu skończyłam czytać książkę i zanim mnie ocenicie, przeczytajcie co mam o niej do powiedzenia. Nie opierać się tylko na okładce książki - nauczyłam się tego już bardzo dawno temu. Mimo, że opis był zwykły, a okładka nieobiecująca zbyt wiele, pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to: Książka dla trzynastolatek. Powiem wam, że zdziwiłam się i to konkretnie.
         Katie, która już po wakacjach znajdzie się w klasie maturalnej wiedzie zwykłe życie w Eastport. W sumie źle to ujęłam, prowadzi idealne życie nastolatki. Obraca się w gronie tych popularnych i najładniejszych/najprzystojniejszych, sam jej chłopak jest napastnikiem drużyny football'owej - Quahogów. Można powiedzieć, że dziewczyna ma wszystko o czym marzą nastolatki, a nawet więcej - dwóch chłopaków i stek kłamstw, które rosną z każdą kolejną minutą.
Kłamczucha w opałach
        Mieszkańcy mają totalnego bzika na punkcie Quahogów i nie mówię tu tylko o sportowcach, którzy są tam traktowani jak bóstwa, ale także o małżach, z których są tam robione najróżniejsze potrawy. Każdy kto obrazi sportowca lub miastowy przysmak od razu jest skreślany. Tak właśnie został potraktowany Tommy Sullivan za odkrycie prawdy o wspaniałych sportowcach.
         Chłopak po czterech latach powraca do miasta wywołuje nie lada skandal wśród licealistów i wywraca życie Katie do góry nogami. Ciężko stwierdzić czy jej się to podoba czy nie, ale na pewno w pewnym momencie można dojść do odpowiedzi. Katie musi stanąć przed naprawdę trudnym wyborem.
          Moim zdaniem książka mimo bardzo lekkiego i łatwego stylu pisania - jak dla trzynastolatek, jest naprawdę fajna. Skończyłam ją czytać z szerokim uśmiechem i uroczym "ojej" na ustach. Nie tyle książka okazała się przezabawna, ale autorka też wyciąga głębokie wnioski z kłamstwa i bardzo ciekawie przedstawia problemy nastolatek, gdy to podoba się nie jeden chłopak, a dwóch. Jedyne co konkretnie mnie irytowało to ciągłe wzmianki o wspaniałych Quahogach. Niektóre sceny z nimi związane można było interpretować jakby to miasto było jedną wielką sektą wyznającą wszystko, co w nazwie miało słowo quahog.
         Książka jak najbardziej na plus! Powinniście po nią sięgnąć, ale uprzedzam, że nie jest to książka napisana w poważnym tonie, tylko właśnie dla młodych, bardzo młodych dziewczyn. Nie można od niej oczekiwać, że będzie to literatura z wyższej półki, bo zupełnie taka nie jest.

piątek, 13 lutego 2015

Pięćdziesiąt twarzy Greya - film.

        To już dzisiaj. Trzynasty luty, premiera ekranizacji książki, w której są zakochane miliony kobiet. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to oczywiście tłumy dziewczyn/kobiet. Cóż to była dla mnie za niespodzianka. Wybrałam się do kina z bonamort, którą ciągnęłam wręcz na ten seans, przez cały film skupiona oglądała film bez żadnych emocji prócz śmiechu, który był obowiązkowy, iż okazało się, że z książki erotycznej zrobili komedie dla kobiet.
          Naliczyłam cztery sceny łóżkowe, a soundtrack właśnie do nich był idealnie dopasowany, naprawdę. Dzięki muzyce czułam jakbym to ja była na miejscu Anastasii. I z tych ważnych kwestii to muzyka była chyba najlepsza w całym filmie.
          Przyznam szczerze, że na początku nie byłam przekonana do Jamiego Dormana jako Greya, moje serce skradł seksowny Ian Somerhalder, który moim zdaniem powinien zagrać Christiana, jednak dzisiaj uznałam, że Jamie to idealny aktor do tej roli. Jego wzrok, uśmiech, postawa... Nic dodać nic ująć - cały Grey. Jednak co do Dakoty Johnson jak miałam zastrzeżenia tak nadal mam. Jako "ciepłe kluchy" idealnie się utożsamia z Anastasią, ale poza tym totalnie mi do niej nie pasuje.


Otóż w filmie nasza kochana Steele przeżywa orgazm przy każdym najzwyklejszym dotyku Greya, co mnie niesamowicie denerwowało.
          Kolejną kwestią niesamowicie irytującą było zbyt szybkie toczenie się akcji, gnali z fabułą aż się za nimi kurzyło! Możliwe, że też mi szybko czas leciał, ale to nie zmienia faktu, że pominęli naprawdę dużo ważnych, według mnie scen. Rozumiem, że ekranizacja zwykle jest gorsza od książki i czasami naprawdę odbiegająca od niej, ale to było apogeum. Naprawdę dużo się działo w krótkim czasie, a pominęli to co najważniejsze.


          Jeśli o zwykły film chodzi to jest na plus, jeśli o ekranizację książki na minus, niestety. Oczywiście mogło być gorzej, ale lepiej także. Zachęcam do obejrzenia, ale jeśli oczekujecie prawdziwego Greya to nie tu, moim zdaniem oczywiście. Koniec mnie trochę rozczarował, a po ostatniej scenie czułam straszny niedosyt, nadal mi czegoś brakuje, ale nie było najgorzej. Nie zapomnę słów, które wypowiedziała nie czytająca wcześniej książki bonamort: Grey jest psychicznie chory. Moim zdaniem jej opinia jest właśnie konsekwencją pominięcia niektórych scen i kwestii. Osobiście z ekranizacji nie jestem zadowolona, ale szczerze mówiąc nie zmarnowałam 2.5h, warto było, mimo wszystko.
  

wtorek, 10 lutego 2015

#2 - "Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie poznałem ciebie."

        Postanowiłam, że recenzja tej książki również pojawi się na tym blogu, ale gdy w tej chwili na to patrzę jest to wyjątkowo trudne. Mam na myśli książkę E.L. Smith "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Czołowe miejsce w bestellerach w księgarniach, bliska premiera ekranizacji. Ogromny fenomen erotycznej książki, którą napisała kobieta. Kobieta, która pokazuje, że nie powinno się wstydzić swoich fantazji i potrzeb w życiu seksualnym, a także pokazywać jak przeszłość potrafi wpłynąć na przyszłość człowieka.
          Książka opowiada o młodej studentce Anastasii Steel, jej życie w niczym nie odbiega od normy, jest wręcz nudne. W chwili, gdy przyjaciółka prosi, aby Ana wyświadczyła jej przysługę, a mianowicie przeprowadziła wywiad z milionerem - Christianem Greyem, jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Steele oczekuje, że za biurkiem zobaczy starszego mężczyznę, jednak los najwyraźniej próbuje jej zrobić żart, gdy okazuje się, że wspomniany milioner jest niewiele starszy od niej, a do tego jest niebiańsko przystojny.
Pięćdziesiąt twarzy Greya - James E L         Grey od początku mówi, że nie bawi się w dziewczyny, preferuje uległe, które spełnią jego specyficzne potrzeby seksualne, a w Anastasii widzi idealną kandydatkę na to miejsce. Jak bardzo musi się zdziwić, gdy dziewczyna nie jest w rzeczywistości taka jaką sobie wyobraził. Najskrytsze sekrety Greya wychodzą na wierzch dzięki tej szarej myszce, którą jest Ana. Christian sam siebie zaskakuje swoim zachowaniem w stosunku do niej.
        Moim zdaniem, autorka wykonała bardzo dobrą robotę i nie mówię tylko z czystej fascynacji postacią Christianem Greyem, do którego wzdychają miliony kobiet na świecie jak za czasów Edwarda ze "Zmierzchu". Nie tyle poruszyła temat dość krępujący dla kobiet, gdy to właśnie one nie przyznają się do fantazji i chęci spróbowania czegoś nowego, ona nie bała się zaryzykować, aby przypadkiem nie stracić w oczach bliskich, a także pokazała jak bardzo przeszłość oddziałowuje na przyszłość. Uważam, że bardzo dobrze poruszyła te dwie kwestie iż jedno można odebrać jako przyczynę drugiego.
        Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, który sprawia, że bardzo szybko się ją czyta. W niektórych momentach wzrusza jak melodramat, w innych stawia miliony pytań jak w kryminałach, a w tych najistotniejszych sprawia, że ciepło uderza na twarz, a serce szybciej zaczyna bić. Moim zdaniem to mieszanka wybuchowa i tak właśnie oceniam relację głównych bohaterów - jest wybuchowa!
        Już za parę dni premiera, której nie ominę, a recenzję na pewno dodam i podzielę się z wami moimi wrażeniami. Mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie tak jak nie zrobiła tego książka.