wtorek, 24 lutego 2015

#4 - "Może nic mi się nie śniło dlatego, że choć raz w życiu moje życie przypominało piękny sen."

           Szczerze? Zastanawiałam się od czego zacząć. Doszłam do wniosku, że na pierwszy plan rzucę świeżą, urodzinową bułeczkę. Otóż, mówię o książce Rachel Van Dyken "Utrata", która rozpoczyna serię Zatraconych. Ostatnie zdanie opisu na tyle okładki pozostawiło znak zapytania w mojej głowie ("Jak to jest, gdy szansa na ratunek nieodwołalnie łączy się z utratą?"). Szczerze powiedziawszy usiadłam do niej o 12;00, a o godzinie 18;00 siedziałam zapłakana odkładając lekturę.
         Na jej początku poznajemy Kiersten w totalnym punkcie zwrotnym jej życia, gdy pojawia się na Uniwersytecie Waszyngtońskim, chcąc rozpocząć wszystko od początku. Dziewczyna pochodzi z zapadłej dziury, małej mieściny, gdzie liczba turystów w sezonie przewyższa liczbę mieszkańców, a jedynki uczniów są zapisywane w gazetach. Kiersten zmaga się z ciągłymi koszmarami odkrywając, że jej współlokatorka, nie ma jej za dziwadło, a sama jest specyficzna - fascynuje się tatuażami na sześciopakach "ciach". Dziewczyny zupełnie się różnią, doświadczona Lisa i cicha nic nie wiedząca Kiersten rozpoczynają nowe życie na uniwerku, zostawiając przeszłość za sobą.
           Jak to w każdej książce, którą czytam pojawia się punkt zwrotny w życiu bohaterki i tak jest również tutaj, gdy na jej drodze staje przystojny Weston Michelson (syn milionera, bożyszcz studentek), na którego wpada i nieświadomie liczy jego mięsnie ośmiopaku. O ironio, dziewczyna ma ochotę zapaść się pod ziemię, ale starszy kolega z uniwerku nie pozostaje obojętny na ten akt poniżenia i jeszcze bardziej zawstydza dziewczynę. Chłopak stara się zbliżyć do Kiersten jak tylko może, wiedząc równocześnie, że nie może posunąć się za daleko. W obawie żeby na koniec nie zostać samemu, gdy wszystko się skomplikuje i zawali, co dziwne(śmiech) nie udaje mu się ochronić przed nieuniknionym.
          Książka nie opowiada o standardowym love story, jak w każdej innej. Mówi o poświęceniu, żalu, współczuciu, wsparciu i ogromnej miłości, nie tyle kobiety do mężczyzny, co do najbliższych. Pokazuję jak ważne i wartościowe są więzy rodzinne i przyjacielskie. Ile trzeba przeżyć i wycierpieć by dosięgnąć nieba i docenić to co się ma. Gdy jest się pogodzonym ze swoim losem, ale pewne wydarzenia sprawiają, że chce się żyć mimo wszystko, a bezsilność jaka dopada jest nieuchronna i bolesna. Może to śmieszne, ale książka jest naprawdę o wielkim cudzie i pokazuje jakim darem jest życie, które się dostaje.
           Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to mój ulubieniec miesiąca, jakkolwiek by to nie brzmiało. Jak tylko przeczytałam, a łzy rozmazywały mi obraz wyciągnęłam telefon i napisałam wiadomość do przyjaciółki "dziękuję za tak wspaniałą książkę". Szczerze powiedziawszy, jak mam zaczęte trzy serie, do których nie mogę się dobrać, bo niestety książki są drogie jak na książki, to wiem, że na drugą część "Utraty" rzucę się od razu.

wtorek, 17 lutego 2015

#3 - "Kurczę. Miło wiedzieć, jak łatwo człowieka zastąpić."

         Cześć! Pół godziny temu skończyłam czytać książkę i zanim mnie ocenicie, przeczytajcie co mam o niej do powiedzenia. Nie opierać się tylko na okładce książki - nauczyłam się tego już bardzo dawno temu. Mimo, że opis był zwykły, a okładka nieobiecująca zbyt wiele, pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to: Książka dla trzynastolatek. Powiem wam, że zdziwiłam się i to konkretnie.
         Katie, która już po wakacjach znajdzie się w klasie maturalnej wiedzie zwykłe życie w Eastport. W sumie źle to ujęłam, prowadzi idealne życie nastolatki. Obraca się w gronie tych popularnych i najładniejszych/najprzystojniejszych, sam jej chłopak jest napastnikiem drużyny football'owej - Quahogów. Można powiedzieć, że dziewczyna ma wszystko o czym marzą nastolatki, a nawet więcej - dwóch chłopaków i stek kłamstw, które rosną z każdą kolejną minutą.
Kłamczucha w opałach
        Mieszkańcy mają totalnego bzika na punkcie Quahogów i nie mówię tu tylko o sportowcach, którzy są tam traktowani jak bóstwa, ale także o małżach, z których są tam robione najróżniejsze potrawy. Każdy kto obrazi sportowca lub miastowy przysmak od razu jest skreślany. Tak właśnie został potraktowany Tommy Sullivan za odkrycie prawdy o wspaniałych sportowcach.
         Chłopak po czterech latach powraca do miasta wywołuje nie lada skandal wśród licealistów i wywraca życie Katie do góry nogami. Ciężko stwierdzić czy jej się to podoba czy nie, ale na pewno w pewnym momencie można dojść do odpowiedzi. Katie musi stanąć przed naprawdę trudnym wyborem.
          Moim zdaniem książka mimo bardzo lekkiego i łatwego stylu pisania - jak dla trzynastolatek, jest naprawdę fajna. Skończyłam ją czytać z szerokim uśmiechem i uroczym "ojej" na ustach. Nie tyle książka okazała się przezabawna, ale autorka też wyciąga głębokie wnioski z kłamstwa i bardzo ciekawie przedstawia problemy nastolatek, gdy to podoba się nie jeden chłopak, a dwóch. Jedyne co konkretnie mnie irytowało to ciągłe wzmianki o wspaniałych Quahogach. Niektóre sceny z nimi związane można było interpretować jakby to miasto było jedną wielką sektą wyznającą wszystko, co w nazwie miało słowo quahog.
         Książka jak najbardziej na plus! Powinniście po nią sięgnąć, ale uprzedzam, że nie jest to książka napisana w poważnym tonie, tylko właśnie dla młodych, bardzo młodych dziewczyn. Nie można od niej oczekiwać, że będzie to literatura z wyższej półki, bo zupełnie taka nie jest.

piątek, 13 lutego 2015

Pięćdziesiąt twarzy Greya - film.

        To już dzisiaj. Trzynasty luty, premiera ekranizacji książki, w której są zakochane miliony kobiet. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to oczywiście tłumy dziewczyn/kobiet. Cóż to była dla mnie za niespodzianka. Wybrałam się do kina z bonamort, którą ciągnęłam wręcz na ten seans, przez cały film skupiona oglądała film bez żadnych emocji prócz śmiechu, który był obowiązkowy, iż okazało się, że z książki erotycznej zrobili komedie dla kobiet.
          Naliczyłam cztery sceny łóżkowe, a soundtrack właśnie do nich był idealnie dopasowany, naprawdę. Dzięki muzyce czułam jakbym to ja była na miejscu Anastasii. I z tych ważnych kwestii to muzyka była chyba najlepsza w całym filmie.
          Przyznam szczerze, że na początku nie byłam przekonana do Jamiego Dormana jako Greya, moje serce skradł seksowny Ian Somerhalder, który moim zdaniem powinien zagrać Christiana, jednak dzisiaj uznałam, że Jamie to idealny aktor do tej roli. Jego wzrok, uśmiech, postawa... Nic dodać nic ująć - cały Grey. Jednak co do Dakoty Johnson jak miałam zastrzeżenia tak nadal mam. Jako "ciepłe kluchy" idealnie się utożsamia z Anastasią, ale poza tym totalnie mi do niej nie pasuje.


Otóż w filmie nasza kochana Steele przeżywa orgazm przy każdym najzwyklejszym dotyku Greya, co mnie niesamowicie denerwowało.
          Kolejną kwestią niesamowicie irytującą było zbyt szybkie toczenie się akcji, gnali z fabułą aż się za nimi kurzyło! Możliwe, że też mi szybko czas leciał, ale to nie zmienia faktu, że pominęli naprawdę dużo ważnych, według mnie scen. Rozumiem, że ekranizacja zwykle jest gorsza od książki i czasami naprawdę odbiegająca od niej, ale to było apogeum. Naprawdę dużo się działo w krótkim czasie, a pominęli to co najważniejsze.


          Jeśli o zwykły film chodzi to jest na plus, jeśli o ekranizację książki na minus, niestety. Oczywiście mogło być gorzej, ale lepiej także. Zachęcam do obejrzenia, ale jeśli oczekujecie prawdziwego Greya to nie tu, moim zdaniem oczywiście. Koniec mnie trochę rozczarował, a po ostatniej scenie czułam straszny niedosyt, nadal mi czegoś brakuje, ale nie było najgorzej. Nie zapomnę słów, które wypowiedziała nie czytająca wcześniej książki bonamort: Grey jest psychicznie chory. Moim zdaniem jej opinia jest właśnie konsekwencją pominięcia niektórych scen i kwestii. Osobiście z ekranizacji nie jestem zadowolona, ale szczerze mówiąc nie zmarnowałam 2.5h, warto było, mimo wszystko.
  

wtorek, 10 lutego 2015

#2 - "Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie poznałem ciebie."

        Postanowiłam, że recenzja tej książki również pojawi się na tym blogu, ale gdy w tej chwili na to patrzę jest to wyjątkowo trudne. Mam na myśli książkę E.L. Smith "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Czołowe miejsce w bestellerach w księgarniach, bliska premiera ekranizacji. Ogromny fenomen erotycznej książki, którą napisała kobieta. Kobieta, która pokazuje, że nie powinno się wstydzić swoich fantazji i potrzeb w życiu seksualnym, a także pokazywać jak przeszłość potrafi wpłynąć na przyszłość człowieka.
          Książka opowiada o młodej studentce Anastasii Steel, jej życie w niczym nie odbiega od normy, jest wręcz nudne. W chwili, gdy przyjaciółka prosi, aby Ana wyświadczyła jej przysługę, a mianowicie przeprowadziła wywiad z milionerem - Christianem Greyem, jej życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Steele oczekuje, że za biurkiem zobaczy starszego mężczyznę, jednak los najwyraźniej próbuje jej zrobić żart, gdy okazuje się, że wspomniany milioner jest niewiele starszy od niej, a do tego jest niebiańsko przystojny.
Pięćdziesiąt twarzy Greya - James E L         Grey od początku mówi, że nie bawi się w dziewczyny, preferuje uległe, które spełnią jego specyficzne potrzeby seksualne, a w Anastasii widzi idealną kandydatkę na to miejsce. Jak bardzo musi się zdziwić, gdy dziewczyna nie jest w rzeczywistości taka jaką sobie wyobraził. Najskrytsze sekrety Greya wychodzą na wierzch dzięki tej szarej myszce, którą jest Ana. Christian sam siebie zaskakuje swoim zachowaniem w stosunku do niej.
        Moim zdaniem, autorka wykonała bardzo dobrą robotę i nie mówię tylko z czystej fascynacji postacią Christianem Greyem, do którego wzdychają miliony kobiet na świecie jak za czasów Edwarda ze "Zmierzchu". Nie tyle poruszyła temat dość krępujący dla kobiet, gdy to właśnie one nie przyznają się do fantazji i chęci spróbowania czegoś nowego, ona nie bała się zaryzykować, aby przypadkiem nie stracić w oczach bliskich, a także pokazała jak bardzo przeszłość oddziałowuje na przyszłość. Uważam, że bardzo dobrze poruszyła te dwie kwestie iż jedno można odebrać jako przyczynę drugiego.
        Książka jest napisana bardzo przystępnym językiem, który sprawia, że bardzo szybko się ją czyta. W niektórych momentach wzrusza jak melodramat, w innych stawia miliony pytań jak w kryminałach, a w tych najistotniejszych sprawia, że ciepło uderza na twarz, a serce szybciej zaczyna bić. Moim zdaniem to mieszanka wybuchowa i tak właśnie oceniam relację głównych bohaterów - jest wybuchowa!
        Już za parę dni premiera, której nie ominę, a recenzję na pewno dodam i podzielę się z wami moimi wrażeniami. Mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie tak jak nie zrobiła tego książka.

piątek, 6 lutego 2015

#1 -"W jakiś sposób oboje zawsze wiedzieliśmy, że jesteśmy razem, ponieważ oboje nosimy w sobie rany. Łączyły nas doświadczenia, których żadne z nas nie chciało"

         Dzisiaj do długiej listy "Najlepsze z najlepszych", chciałabym dołączyć książkę Katiji Millay "Morze spokoju". Po pierwsze jestem zobowiązania do pochwalenia autorki, chapeau bas! Następnie, podziękowania dla bonamort, która kupiła i zmusiła mnie do jej przeczytania. Nie musiała mnie długo namawiać, po przeczytaniu opisu na tylnej okładce, zakochałam się w niej, a ona bez wstydu rozłożyła mnie na łopatki.
          Pozwolę sobie zdradzić prolog: "Nie­na­widzę swo­jej le­wej ręki. Nie­na­widzę na nią pa­trzeć. Nie­na­widzę, kie­dy drży i za­ci­na się, i przy­po­mi­na o utra­co­nej tożsamości. Ale i tak na nią patrzę, po­nie­waż przy­po­mi­na mi również o tym, że znajdę chłopa­ka, który wszyst­ko mi ode­brał. Za­mie­rzam zabić swo­je­go mor­dercę. I za­mie­rzam zro­bić to lewą ręką.". Myślę, że już po przeczytaniu prologu pojawia się chęć przewrócenia kartki, nie powstrzymałam się od tego i wy też nie dacie rady.
          W książce poznajemy Nastye w ciężkim okresie jej młodego życia. Nowe miejsce, nowa szkoła, nowa tożsamość. Trzy rzeczy, które dają jej nadzieję na nowe życie z dala od wszystkiego co było przed tragedią.
          Po drugiej stronie książki dzielnie stoi Josh, którego również życie nie oszczędziło. Przyjaźni się z największym przystojniakiem w szkole, ale bohater jest ponad popularność i zainteresowanie ze strony innych - żyje w swojej prywatnej bańce, do której nikogo nie dopuszcza. A gdy jest zupełnie sam istnieje tylko on i jego meble.
           Postawę Nastyi można uznać za arogancką, wyniosłą. Dziewczyna nie mówi. Ani słowa. Jej styl ubierania jest dość prowokujący, co sprowadza się do nieprzyjemnych komentarzy i dużego zainteresowania swoją osobą płci przeciwnej. Jednak dziewczyna pozostaje zupełnie obojętna na zaloty jej rówieśników.
           Oby dwoje żyją życiem, które sami sobie wybrali. W momencie gdy Nastya pojawia się w drzwiach garażu Josha bez jakiegokolwiek makijażu, prowokującego ubioru, cała spocona po długim biegu, wszystko się zmienia i od tego momentu książka porwała mnie bardziej niż dotychczas. Wspólne wieczory spędzone na milczeniu, co jest dziwne zbliżają tych dwoje do siebie. Odkrywają wartość drugiej osoby i życia, które zostało im dane. Wzajemnie zaczynają się wspierać i rozumieć swoje zachowania, które podziwiają na swój własny sposób.
          Książka chwyta za serce. Nie zliczę ile razy łzy lały się na kolejne strony niezależnie czy to ze szczęścia, radości czy smutku. Obserwowanie walki z samym sobą, aby pogodzić się z przeszłością i otwieranie się na nadchodzącą przyszłość jest piękna, a zachwyt z tym związany wzrasta z każdym słowem, gdy próbują zrozumieć co się z nimi dzieje. Gdy przeczytałam ostatnie zdanie, podminowana odwracałam ostatnią stronę nie wierząc, że to już naprawdę koniec. I to jaki koniec. Mimo łez książkę skończyłam czytać z szerokim uśmiechem na twarzy.
        Gdybym miała uprawnienia do nadawania gwiazdek, tej książce jak najbardziej przydzieliłabym ich dziesięć. Z ręką na sercu zachęcam was do jej przeczytania.



Pierwsza recenzja! Strasznie się cieszę, że to właśnie dziś. Szablon jest chwilowy, bo czekam na swój własny, niepowtarzalny! Mam nadzieję, że was zainteresowałam. Całusy.

poniedziałek, 2 lutego 2015

witajcie!

          Witajcie! Po mojej długiej nieobecności, która obfitowała w multum niespełnionych pomysłów i jeszcze większej ilości napisanych i pokreślonych słów, zaczynam ponownie - dzisiaj 2 lutego 2015 roku o godzinie 00;05, gdy to pół godziny temu wpadłam na pomysł żeby moja obecność na blogspocie zmieniła się w zupełnie co innego.
          Pomysł, aby miliony stron, które przeczytałam w ciągu ostatnich trzech lata dały trochę więcej prócz wzbogacenia mojego języka, litrów wylanych łez i odhaczonych tytułów na mojej długiej liście książek.
          A więc jestem tu, aby podzielić się z wami moimi wynaleziskami na półkach bibliotecznych jak i tych w księgarniach oraz podkładanych książkach przez wierną bonamort, która męczyła do skutku aż przeczytałam książkę i podniecałam się nią do kolejnego razu.
         Tak, to moja fascynująca historia. Blog, na którym w tej chwili się znajdujecie (najlepszeznajlepszych) nie tyle będzie stroną poświęconą książkom, ale także ekranizacjom wielu z nich oraz filmom wartych polecenia według wszechstronnej Luckily (czyt. mnie).
          A więc, moi kochani, liczę na was i teraz, gdy kolejny blog idzie w ruch i mam nadzieję, że po raz kolejny mnie nie zawiedziecie! Do zobaczenia, już niedługo, a recenzja, która się pojawi będzie totalną niespodzianką iż sama jeszcze nie wiem co pójdzie na pierwszy ogień!